Dawno nie było czasu cokolwiek napisać. Wiem, że środek lata, a tu dopiero podsumowanie zimowania, ale tak czasem bywa. Czyli o tym jak wyglądało zimowanie roślin owadożernych ostatniej zimy.
Pora na obiecany wpis o efektach ostatniego zimowania w sezonie 2020-2021. Zimowanie roślin owadożernych ostatniej zimy tym razem przebiegło praktycznie tak jak stały latem. Dodatkowo utrzymane w dość mokrych warunkach.
Dlaczego?
Bez osłony głównie z braku czasu na zrobienie zabezpieczeń przed mrozem. Jedyne, na co miałem czas, to takie trochę symboliczne owinięcie wszystkiego razem „murem” z włókniny. Niewiele to wnosi oczywiście, bo mróz, deszcz, i inne zimowe paskudztwa trafią do donic przecież z góry. Od boku jedyne przed czym ewentualnie może to chronić, to podmuchy mroźnego wiatru. Choć tu też nie ma co liczyć na jakiś wielki efekt, skoro powierzchnia doniczek niczym nie była zakryta i wiatr hulał sobie do woli. Ale zawsze w głowie spokojniej…
Na mokro głównie ze względu na obserwacje z poprzednich sezonów. Wtedy największe szkody w doniczkach wyrządzała nie sama zima, mróz. Rośliny które umierały, umierały głównie moim zdaniem w wyniku wysuszenia podłoża przez mroźny wiatr, i wtedy dopiero mróz, połączony z suchym podłożem powodował umieranie roślin. Dlatego tym razem donice i pojedyncze doniczki były utrzymane na mokro, do tego stopnia, że kiedy widziałem ubytki wody, to ją dolewałem na tyle, żeby doniczki stały w niej chociaż do połowy zanurzone. Ile wody było możecie zobaczyć w ostatnim wpisie na temat zimy 2020-2021.
A teraz o efektach ostatniego zimowania roślin mięsożernych pod gołym niebem.
Zima w tym roku była dość mroźna, a co najgorsze długa. Zimno było praktycznie do początku czerwca. Temperatury rzędu 12-13 stopni w ciągu dnia nie zachęcały roślin do zakończenia snu zimowego.
Wszystko budziło się bardzo późno. Mimo, że mamy lipiec, to rośliny wyglądają trochę, jakby się dopiero rozpędzały. Nawet kapturnice jeszcze nie próbują kwitnąć, w tym roku nie będzie sensu prowadzić ich na nasiona, pędy utnę po przekwitnięciu jak nacieszą oko. Ale wytwarzanie nasion trwa zbyt długo, do jesieni nie zdążą. Muchołówkom pozwolę zawiązać nasiona.
Ogólnie, praktycznie do kwietnia wszystko wyglądało bardzo ładnie. rosiczki spały, kapturnice jeszcze przed przycinką wiosenną (stare kaptury wycinałem jakoś na początku maja) były zielone, żywe, muchołówki mimo wyraźnych oznak przemrożenia liści również, i to niezależnie, czy w pojedynczych doniczkach kolekcjonerskie, czy w dużej muchołówkowej donicy.
Problemy z roślinami zaczęły się wtedy, kiedy już powinny się budzić, czyli właśnie pod koniec kwietnia i w maju. Wtedy temperatury w dzień zaczęły się utrzymywać na poziomie 11-14 stopni Celsiusza. Dodatkowo wilgotność powietrza już wyraźnie wzrosła. Problem był tylko w tym, że przy tej całej wilgotności powietrza było nadal bardzo zimno, dodatkowo dość regularnie padał deszcz. No i właśnie w maju troszkę zaczęło się wszystko psuć. Kilka kapturnic zaczęło gnić w kłączach, a duża donica z muchołówkami zaczynała obumierać.
Zimowanie roślin owadożernych w konkretnych miejscówkach wyglądało tak.
W kapturnicach wilgotność podłoża raczej nie miała tu wpływu, co najbardziej widać po doniczkach stojących w wodzie, w kastrze budowlanej. Wszystkie te kapturnice mają identyczny mix podłoża, wody tyle samo, i są to te same kapturnice, otrzymane w wyniku podziału kłącza. Chyba po prostu przegniły słabsze fragmenty kłącza. Bo w niektórych doniczkach, co widać na zdjęciach na końcu wpisu, wszystko ładnie odbija, a niektóre umarły, najzwyczajniej zgniły.
Muchołówki w dużej donicy, mimo, że całą zimę wytrzymały w zmarzniętej, ale zielonej kondycji, oczywiście z niektórymi czarnymi już z obumarcia pułapkami, co jest standardowe, to właśnie w maju nagle wszystko w opisanych wyżej warunkach zrobiło się czarne i obumarło. Być może w ich wypadku podłoże było zbyt wilgotne, choć też mnie ta teoria nie przekonuje, bo pojedyncze małe doniczki z muchołówkami również, podobnie jak kapturnice, stały w wodzie, całą zimę jak i zimną wilgotną wiosnę. Muchołówki z pojedynczych małych doniczek mają się dobrze, a te w dużej zębatej donicy padły w dobrych 95%.
Duża donica z rosiczkami przetrwała w dobrej kondycji, mimo, że w teorii właśnie rosiczki powinny być na przegnicie najbardziej narażone z całego mięsożernego towarzystwa.
I druga donica rosiczkowa
Małe doniczki z kapturnicami, muchołówkami i rosiczkami przetrwały z minimalnymi stratami. Głównie nic nie ma w tych doniczkach, w których już wcześniej z różnych przyczyn umarła główna roślina, a zostawiłem je, bo zawsze coś tam się rozsieje. Co też widać na kilku zdjęciach, że rosną albo jakieś losowe rosiczki gdzieś z boku doniczki, albo różne rośliny.
A stara dobra, najstarsza już u mnie donica mięsożerna, którą miałem przesadzić i pewnie zrobię to w środku lata, wygląda tak.
Jeśli chodzi o wnioski z zimowania pod gołym niebem w doniczkach i donicach.
Wygląda na to, że rośliny, szczególnie jeśli już są zahartowane to dają sobie spokojnie radę. Moim zdaniem fakt, że stały w wodzie lub w bardzo mokrym podłożu nie przyczynił się do gnicia czegokolwiek. Dopiero wiosenne wilgotne powietrze przy niskich temperaturach, deszczu i małej ilości słońca spowodowało gnicie części roślin i przyczyniło się do ich śmierci. Choć ciągle zastanawia mnie duża donica muchołówkowa, może zbyt zbite podłoże, mimo, że robiłem mix podobnej struktury jak w pojedynczych małych doniczkach.
Grubość podłoża nie miała specjalnego wpływu na procent przeżywalności małych doniczek 7×7 cm i dużych 30×30 cm. Bardziej zrzucę winę na samą kiepską wiosnę, bo gdyby zaczęła się normalnie a nie w czerwcu, to rośliny w kondycji takiej, w jakiej przetrwały całą zimę, przetrwałyby bez problemu i wiosnę, a nawet powinny ładnie wystartować bo były dość zielone.
Najnowsze komentarze